Wprowadził się do mnie jesienią. Prawdopodobnie przedostał się wraz z babim latem przez otwarte okno. Mieszkam bowiem na trzecim piętrze, a to dla pająka jednak dość wysoko. Ułatwieniem w przeprowadzce mogło być dla niego to, że trzecie piętro jest na wysokości koron pobliskich drzew. Wprowadził się i szybko zadomowił. Uwił z pajęczyny schowek w kącie między ściana a sufitem. Przy okazji złapał kilka chowających się przed zimnem much i muszek. Wciąż wiszą nad oknem, podobnie jak pajęczynowy kokon.
Wiosną gdzieś przepadł. Obudził się na początku marca, bo jednak w domu jest sporo cieplej, niż za oknem. Pochodził trochę po mieszkaniu i rozprostował odnóża. Pozwisał trochę z sufitu na pajęczynie. A potem go już nie widziałem. Możliwe, że wlazł gdzieś za szafę, ale skoro przyleciał z zewnątrz, to chyba lepiej byłoby mu, gdyby wyszedł z domu. Może oknem tak jak wszedł, może na czyimś ubraniu? W każdym razie nie był groźny. Może tylko dla małych much. Miał może pół centymetra. Mam nadzieję, że przeżył w tym brutalnym świecie, gdzie na pająka najczęściej czeka packa za gazety.
Wcześniej mieszkałem w mieszkaniu, gdzie pająków było dużo więcej. A właściwie nie były to pająki, ale kosarze. Zwierzęta także zupełnie niegroźne. Nie wiem dlaczego reklamują w gazetach szybkie i tanie sposoby pozbycia się pająków z mieszkania. Zwłaszcza teraz, kiedy pająki na dobre się budzą. Przecież one łapią muchy i komary, które bywają znacznie bardziej uciążliwe. Nie wiem dlaczego pająki mają być przyczyną tego, że wielu ludzi nie chce na swoich ścianach pnączy, a na dachach ogrodów. Też nie kocham pająków, ale rozumiem, że są potrzebne. Także w mieście.