Osiągnąłem wiek średni. Wiek, w którym dość powszechnie mówi się o kryzysie – kryzysie wieku średniego. Na kryzys wieku średniego składa się cały szereg symptomów czy objawów. Począwszy od dążenia do zmiany w swoim życiu i realizacji niezrealizowanych dotąd marzeń, przez zmianę podejścia do życia na bardziej filozoficzne, po oswajanie lęku przed śmiercią. Niektórzy zmieniają wtedy żony na kochanki, inni rzucają dobrze płatną pracę na rzecz po prostu ciekawszej, jeszcze inni kupują motor i jadą w świat na kilka lat. A co jeśli ten osobisty proces może być także doświadczeniem społecznym?
Wiatr zmian
Właśnie stuknęło Polsce całe 20 lat w Unii Europejskiej, choć warto zauważyć, że tuż za rogiem właściwie 35 lat demokracji i gospodarki wolnorynkowej. Wiek średni? Może jeszcze nie, ale w bardzo ciekawym artykule Zbigniew Bartuś nader błyskotliwie podsumowuje pewne osiągnięcia przynajmniej tych ostatnich 20 lat. Skąd wyszliśmy w latach 90-tych – kiedy z PRL-u wyszliśmy prawie z niczym. Jak wiele osiągnęliśmy, jak dogoniliśmy tych, którzy stali się tak bardzo bogaci, że korzystne było dla nich, aby podzielić się z nami ich własnym bogactwem w postaci funduszy przedakcesyjnych, a następnie spójności i rozwoju regionalnego. Teraz stoimy u progu ich domu, pukamy do drzwi i liczymy, że uda nam się wejść.
Mam wrażenie, że w wieku 44 lat jestem w podobnym miejscu. Oto jakieś 20 lat temu rozpoczynałem swoją karierę – miesiąc przed wstąpieniem Polski do Unii Europejskiej podjąłem pierwszą swoją pracę w życiu. Miałem tylko siebie, trochę wykształcenia oraz chęci. Można by powiedzieć, iż nie miałem nic do stracenia, więc po prostu zacząłem się ścigać z całą rzeszą tych, którzy w tym samym okresie wchodzili na rynek pracy. Nie baliśmy się, bo za bardzo nie mieliśmy wyboru, choć był to rynek trudny. Wokół szalało dwucyfrowe bezrobocie. Warunki pracy? Dziś mówimy, że to były umowy śmieciowe. Ani własnego mieszkania, ani samochodu, ani abonamentu na telefon. Tylko ręce do pracy, otwarta głowa i wiara we własne siły.
Dziś od prawie 9 lat jestem prezesem jednej z najbardziej znanych i poważanych organizacji pozarządowych w Polsce – Fundacji Instytut na rzecz Ekorozwoju. Od dawna mam umowę o pracę. Kupiłem mieszkanie, mam rower, samochód i abonament na smartfon oraz internet. Mam żonę i dzieci. Całkiem jak wielu Polaków po 20 latach pracy w Unii Europejskiej czuję, że nie jestem już tym samym człowiekiem, który wyszedł z PRL-u. Niczym Polska mam własną markę oraz marki eksportowe, o których nie śniło się Polsce nawet pod koniec dwudziestolecia międzywojennego. Nie żyję na kredyt (choć wielu Polaków wciąż tak!), a więc większość tego co posiadam jest naprawdę moja – jak większość przedsiębiorstw w Polsce, jest w większości kapitałem polskim. Można powiedzieć, że zaszedłem wraz z Polską daleko i to daje mi możliwość być dumnym i silnym. Mam pełny plecak.
Obóz przejściowy
A jednak nader często jest odwrotnie. W wieku 44 lat czuję się słaby i niepewny. Boję się. Jeśli mógłbym te lęki co czegoś porównać, to przypominają mi one obawy wyrażane przez część Polek i Polaków wobec aktualnych działań Unii Europejskiej. Wyraźnie niektórzy z nas – być może jest ich coraz więcej, zaczynają widzieć w Unii Europejskiej zagrożenie. Zagrożenie, że to całego bogactwo udało nam się w ciągu tych 20 lat – z pomocą tej samej organizacji - zgromadzić, teraz za pomocą spisku uknutego przez władców państw Europy Zachodniej zostanie nam podstępnie i bez naszego udziału zabrane. Spisek ten może mieć kształt Zielonego Ładu, Nature Restoration Law, systemu handlu emisjami czy jeszcze czegoś podobnego, ale istotne jest co innego. Jako społeczeństwo czujemy coraz większy lęk.
Wydaje mi się, że wiem, z czego ten lęk wynika. Moja refleksja wynika zarówno z osobistego doświadczenia, jak i refleksji nad ostatnimi latami rozwoju Polski. To lęk przed stratą. Lęk przed utratą tego pełnego plecaka, który przez ostatnie 20 lat wspólnie wypełnialiśmy nowymi markami, fabrykami, samochodami, telefonami, infrastrukturą i tym, o czym jeszcze zamarzyliśmy. Lęk ten jest o tyle istotny, iż jest nowy – 20 lat temu naprawdę niewielu Polaków myślało, że ma coś do stracenia, kiedy byliśmy na samym dnie tabel rozwoju gospodarczego Europy. Dziś na pewno takich osób jest dużo więcej, więc ten społeczny lęk całkiem inaczej wpływa na nasze postrzeganie tego - co czynić dalej? Kontynuować marsz razem z Unią Europejską, czy nie?
Temu nowemu lękowi towarzyszy inny, który być może też ze zdwojoną siłą doświadcza wielu z nas Polek i Polaków. Lęk przed nieznanym. Osiągnięcie obecnego poziomu dochodów i rozwoju w Polsce wiązało się z realizacją stosunkowo dobrze znanych recept na rozwój. Inwestować w infrastrukturę i wspomagać przedsiębiorczość. Teraz, kiedy osiągnęliśmy już dzięki tym receptom średnią wartość dochodu realizacja tych recept może nie być wystarczająca, aby piąć się wyżej. Specjaliści od gospodarki wskazują, że przekroczenie pułapki średniego dochodu – która w świecie gospodarczym być może jest odpowiednikiem osobistych kryzysów wieku średniego – wymaga uruchomienia procesów sprzyjających tworzeniu innowacji. Innowacje jak wiadomo, to coś czego dziś nie znamy, a statystyki wskazują, że możemy nie być w ich tworzeniu zbyt dobrzy. Co zatem jeśli nie będziemy w stanie takich innowacji stworzyć?
Znaleźliśmy się więc z pełnym plecakiem na przełęczy i zastanawiamy się. Wydaje się, że w takim miejscu drogi są tylko dwie – w górę, albo w dół. Jednak z pełnym plecakiem na plecach wybór mamy większy. Możemy pójść z plecakiem lub bez, albo z plecakiem, ale bez jego pełnej zawartości, ryzykując, że to co zostawimy na przełęczy okaże się jednak przydatne, a nawet, że brak tej rzeczy zmusi nas do powrotu przed szczytem. Jeśli jesteśmy jedną osobą wybór jest nadal stosunkowo prosty, ale jeśli jesteśmy społeczeństwem i każdy z nas ma własny plecak oraz w dodatku prawie każdy chciałby znaleźć się wspólnie na szczycie? Lęk potężnieje. A czy wspomniałem już o tym, że na szczyt stoi kolejka chętnych, bo na samej górze jest tylko kilka miejsc i właśnie ktoś tam wszedł. A niektórzy twierdzą, że będzie chciał w tych co są poniżej rzucać kamieniami – rzekomo w ramach zmian zasad gry w trakcie wyścigu.
Widmo zaufania
Takie to właśnie dylematy rozważamy dziś w Polsce jako społeczeństwo na dorobku, które boi się stracić zawartość plecaka, ale aby osiągnąć pełnię sukcesu musi wejść jeszcze wyżej, chcąc nie chcąc, ale jednak ścigając się z innymi. W tym miejscu do gry wchodzi całkiem nowe uczucie, które zauważamy, ale nie zawsze wierzymy, że ma ono znaczenie. Zaufanie do tych, z którymi się ścigamy. Wyrażając obawy przez Unią Europejską wiele osób podnosi argumenty, które wydają się irracjonalne. Ten irracjonalizm moim zdaniem zniknie jednak wtedy, kiedy zaczniemy zadawać pytania o zaufanie do siebie i do innych. O ile jednak dość łatwo odpowiedzieć sobie osobiście, dlaczego komuś ufamy lub nie, o tyle odpowiedź w kontekście całego społeczeństwa jest o wiele bardziej skomplikowana. Bo zaufanie to taki niewidoczny dodatkowy nadbagaż plecaka, który niesiemy na plecach.
Osobiście, jeśli ktoś podczas wyprawy górskiej pomógłby mi dotrzeć na przełęcz – niczym Unia Europejska Polsce we wzroście poziomu PKB, możliwe, że byłby kimś, z kim warto wejść na sam szczyt. W całym społeczeństwie osobiste doświadczenia poszczególnych jego członków mogą być znacznie inne, a o tym dokąd pójdzie społeczeństwo decyduje dziś głos demokratyczny – głos większości. Niestety zaufanie poszczególnych członków polskiego społeczeństwa do siebie nawzajem i do instytucji państwowych w ciągu ostatnich 20 lat ani drgnęło i pozostało na niskim poziomie – przeciwnie do większości Państw zachodniej Europy. Czy znaleźliśmy już w Polsce klucz do rozwikłania tej zagadki? Może właśnie jej rozwiązanie pozwoli nam wejść wyżej? Albo po prostu, czując plecak z tyłu, wystarczy nie oglądać się za siebie?
Kup książkę
Jeszcze więcej felitonów i rysunków Wojciecha Szymalskiego w książce "Klimatyczny pamiętnik pandemii". Możesz ją kupić [>>ZOBACZ].