Projekt ustawy o zmianie ustawy – Prawo ochrony środowiska oraz niektórych innych ustaw (UC33) został przekazany w maju do konsultacji publicznych, w których można zgłaszać wnioski do 17 czerwca 2024. Projekt przewiduje jako główne rozwiązanie zobowiązanie miast wielkości równej oraz powyżej 20 tys. mieszkańców do opracowania miejskich planów adaptacji do zmian klimatu (MPA). Poza tym proponuje wprowadzenie szeregu rozwiązań uzupełniających, np. przekazywanie co 2 lata w latach parzystych przez miasta do IOŚ-PIB sprawozdań z wdrażania działań adaptacyjnych. Projekt określa obligatoryjne części MPA, wśród których jest też koncepcja zazieleniania miasta, w tym zwiększania powierzchni terenów zieleni i zadrzewień, oraz koncepcja zagospodarowania wód opadowych i roztopowych na terenie miasta. Więcej dowiecie się studiując cały projekt. Tylko po co te nowe obowiązki?
Za... a nawet przeciw
Jestem całkowicie za wprowadzeniem obowiązku dla województw tworzenia warunków do prowadzenia działań na rzecz ochrony klimatu oraz wdrażania działań adaptacyjnych do zmian klimatu. Jestem także za uwzględnieniem zagadnień adaptacyjnych w planowaniu przestrzennym – co więcej zrobiłbym to w znacznie większym wymiarze, o czym już pisałem*. Jestem za doprecyzowaniem przepisów ustawy o udostępnianiu informacji o środowisku i jego ochronie, udziale społeczeństwa w ochronie środowiska oraz o ocenach oddziaływania na środowisko tak, aby w trakcie ocen oddziaływania na środowisko realizowano analizę podatności, uwzględniającą narażenie oraz odporność przedsięwzięcia na zmiany klimatu. Jestem też za tym, aby rozszerzyć Funduszu Rozwoju Regionalnego o inwestycje służące zielonej transformacji. Jestem jednak przeciw wprowadzaniu obowiązkowego Miejskiego Planu Adaptacji. Tak – jestem przeciw.
Argumenty
Pierwszym argumentem przeciwko przygotowywanym osobno miejskim planom adaptacji jest fakt, że samorządy lokalne – gminy i powiaty – a obydwa ich rodzaje mogą być miastami – już dziś są zmuszone sporządzać nadmierną do ich możliwości i potrzeb liczbę dokumentów planistycznych dotyczących środowiska i rozwoju - nazwałem to kiedyś planemią. Może widzieliście na naszej debacie w marcu, jak na moją propozycję likwidacji kilku planów na rzecz tworzenia jednego entuzjastyczne zareagował przedstawiciel Związku Powiatów Polskich (1:03:25 nagrania)? Dokumentów obowiązkowych jest co najmniej pięć, a nieobowiązkowych - ale potrzebnych ze względu na możliwość uzyskania dofinansowania unijnego - co najmniej drugie tyle. Listę takich dokumentów oraz ich stan posiadania przez gminy podsumowałem wiosną w raporcie „Energia i klimat”.
Na domiar złego to resort środowiska nałożył na samorządy lokalne obowiązek sporządzania aż dwóch z tych pięciu obowiązkowych dokumentów. To Programy Ochrony Środowiska oraz Opracowania Ekofizjograficzne. Teraz ten sam resort chce nałożyć od siebie na samorządy trzeci obowiązkowy dokument – miejski plan adaptacji (MPA), ale będzie to w sumie szósty dotyczący środowiska. Nie muszę chyba dodawać, że samorządy lokalne są zmuszone przygotowywać i realizować także dokumenty, które nie dotyczą bezpośrednio tych tematów. I znajdź tu samorządzie czas na wdrażanie tych planów? A przecież o wdrażanie w tym wszystkich chodzi, a nie o ciągłe planowanie.
W tym natłoku obowiązków planistycznych nie dziwię się, że znaczną część tych obowiązków samorządy realizują słabo, albo wcale, choć chcielibyśmy to poprawić. Przykładem są Programy Ochrony Środowiska – wymagane zarówno od gmin, jak i powiatów. Plany takie są wymagane od 2001 roku, od momentu wprowadzenia Prawa Ochrony Środowiska jako ustawy. Samorządy przygotowują je, aż co 3 lata. Co więcej, co 2 lata samorządy muszą sporządzać raporty z ich realizacji – niebezpiecznie przypomina to proponowany mechanizm monitoringu obowiązkowych MPA. Teoretycznie 80% samorządów lokalnych Programy Ochrony Środowiska posiada. Jednak od posiadania do realizacji droga daleka. W praktyce zapewne większość z tych 80% to „półkowniki”. Zrobiono, odfajkowano.
Mam argumenty na poparcie i tej tezy. Jako Fundacja InE śledzimy rynek zamówień publicznych na te dokumenty, ale jeszcze nie było dane nam ich przygotowywać. Dziwnym trafem w większości zamówień może wziąć udział tylko zamawiający, który wykonał w ciągu ostatnich 3 lub 5 lat co najmniej 1, 2 lub 3 tego typu dokumenty. Czyżby to doświadczenie było mu potrzebne do wykonania kolejnego dokumentu metodą „kopiuj-wklej”? A nawet, jeśli nie ma takiego warunku wobec wykonawcy, to Program Ochrony Środowiska realizowany będzie za najniższą cenę. Jaka to cena? Dla kilkudziesięciotysięcznej gminy w 2023 roku spotkałem się z ceną poniżej 10 tys. złotych za dwa dokumenty – Program Ochrony Środowiska i Miejski Plan Adaptacji. Gmina tego wykonawcę przyjęła. Jakiej jakości będą to dokumenty?
Póki co każda kolejna przygoda z nakładaniem obowiązkowych dokumentów na samorządy lokalne przez resort środowiska kończy się tak samo. Pierwsze dokumenty realizowane są za dość wysokie kwoty, satysfakcjonujące dla wykonawców oraz są dość dobrej jakości. Często pierwsze dokumenty są dofinansowane ze środków zewnętrznych. Później do głosu dochodzi wolny rynek, które premiuje dokumenty tanie i bardzo słabe. Resort środowiska nie gwarantuje sobie skutecznych narzędzi kontroli jakości dokumentów planistycznych i ich wdrażania – niestety sporządzanie raportów z wykonania tych dokumentów tego nie zmienia. Taka sama negatywna historia dotyczyła programów ochrony środowiska, planów gospodarki odpadami, planów gospodarki niskoemisyjnej i powoli zaczyna się także z miejskimi planami adaptacji – obowiązkowymi czy nie. Czas wreszcie wynieść jakąś lekcję z tych historii.
Czas na odrobienie lekcji
W ocenie skutków regulacji ministerstwo podaje, że w wielu krajach jest obowiązek planowania adaptacji do zmian klimatu. Podano przykłady z czterech krajów, ale w moich oczach żaden z tych przykładów nie uzasadnia wdrożenia miejskiego planu adaptacji do polskiego prawa, jako osobnego dokumentu. W Wielkiej Brytanii i Danii planowanie adaptacji jest obowiązkowe, ale jako część procesu planowania przestrzennego, a nie jako osobny dokument. Na wzór tych krajów bym sobie to wyobrażał w Polsce i zresztą resort środowiska ma ku temu narzędzia, które już kiedyś uchwalił, ale ich nie pilnuje i w efekcie nie więcej niż 27% samorządów ich używa – opracowania ekofizjograficzne. Wystarczyłoby ich treść odnowić, a jest to o tyle łatwiejsze, że została ona ustanowiona rozporządzeniem ministra, a nie ustawą. Francja też wdrożyła ciekawy mechanizm, bo jako obowiązek ustanowiła przygotowywanie planów, które są bliską kopią Planów Energii i Klimatu (SECAP) oczekiwanych przez instytucję Unii Europejskiej – Porozumienie Burmistrzów na rzecz klimatu. Piszemy o tym w innym raporcie. Czy to taki prosty sposób na spełnienie oczekiwań Unii Europejskiej? Szwecja - okey, ktoś musi robić takie osobne plany, ale w Polsce?
W Polsce gminy nie musiałyby robić osobnych miejskich planów adaptacji, gdyby resort środowiska zechciał zerknąć i odnowić treść istniejących już obowiązkowych Programów Ochrony Środowiska. Według wytycznych resortu środowiska powinny zawierać one – zaryzykuję – 95% treści i wskaźników oczekiwanych od zawartości miejskich planów adaptacji, a nawet Planów Energii i Klimatu typu SECAP. Według wytycznych resort oczekuje w programach ochrony środowiska następujących wskaźników, które na pewno będą wynikać z koncepcji zagospodarowania wód opadowych MPA: pojemność obiektów małej retencji wodnej, objętość retencjonowanej wody. Według wytycznych resort oczekuje także wskaźników, które na pewno będą wynikać z koncepcji zazieleniania miasta, np. powierzchnia parków, zieleńców i terenów zieleni osiedlowej w miastach, powierzchnia gruntów zalesionych.
Czas minął?
Im dłużej się temu przyglądam, tym bardziej nie rozumiem, czemu zamiast uruchomić i usprawnić funkcjonujący już, ale nie w pełni sprawny mechanizm planowania ochrony środowiska poprzez obowiązkowe Programy Ochrony Środowiska, resort wciąż forsuje wprowadzenie nowego obowiązkowego dokumentu. Od pierwszej próby wdrożenia nowego obowiązku minęło już kilka lat. Przez ten czas można było zrobić solidne badania i dyskusję z samorządami na temat tego, jak to planowanie faktycznie można by dobrze poukładać. Dobrze, czyli bez nadmiaru dokumentów i obowiązków, ale ze skutecznym komponentem monitoringu i wdrażania. Jednak tej dyskusji brakło. Może dlatego wciąż wracamy do obowiązkowych miejskich planów adaptacji?
* - żebym tylko pisał. W 2016 roku chcieliśmy w tej sprawie realizować cały projekt z dofinansowanie LIFE, ale rząd postanowił odciąć finansowanie z tego źródła takim niezależnie myślącym organizacjom pozarządowym jak my, więc projektu nawet nie złożyliśmy.
Kup książkę
Jeszcze więcej felitonów i rysunków Wojciecha Szymalskiego w książce "Klimatyczny pamiętnik pandemii". Możesz ją kupić [>>ZOBACZ]. Całość dochodów ze sprzedaży wydawnictwa wspiera Fundację Instytut na rzecz Ekorozwoju.