PGNiG, PGE, Orlen, KGHM, KHW to tylko niektóre skróty, które oznaczają nasze, polskie, narodowe korporacje. Powoli jednak, są one coraz mniej nasze polskie i narodowe. Stają się międzynarodowe. Przede wszystkim jedną z cech charakterystycznych korporacji międzynarodowych jest dysponowanie przez nie większymi środkami finansowymi niż budżety krajów. Póki co jeszcze nasze krajowe spółki nie mają takich pieniędzy, ale fuzja Lotosu i Orlenu przynajmniej w branży petrochemicznej na pewno pozwoli znacznie tę lukę finansową zasypać.
Jednak drugą cechą korporacji jest to, że zwykle zyskują one, umacniają i rozbudowują się w okresach kryzysów. Co większe z nich są w stanie nawet wywoływać kryzysy, aby dzięki nim swoją pozycję umacniać szybciej. Mówi o tym m.in. książka „Doktryna Szoku”, ale aż w tak katastroficznym nastroju nie jestem, aby przywoływać przykłady z jej kart. Wystarczy przywołać kryzys w energetyce wiatrowej wywołany w 2016 ustawą wprowadzającą zasadę 10H i dodatkowe podatki od elektrowni wiatrowych, aby zauważyć, że dziwnym trafem w ciągu ostatnich 8 lat wiele elektrowni wiatrowych trafiło w ręce państwowych koncernów, choć wybudowali je wcześniej prywatni inwestorzy.
Trzecią, niezbyt przyjemną cechą dużych korporacji, czy to narodowych czy też nie, jest zawłaszczanie rynku, na którym działają, wyłącznie dla siebie. Może to być powiązane ze strategią Państwa, które często wspiera korporacje i to zarówno te krajowe, jak i zagraniczne. Dziś widać to wyraźnie w ograniczeniu prawie do zera możliwości wejścia na rynek energetyczny w Polsce małych producentów. Aby wejść na rynek trzeba być od razu dużym (posiadać koncesję etc.), bo trzeba spełnić wymagania do uczestnictwa w aukcji. Mali mogą produkować tylko tyle, ile im potrzeba i nie mogą się wymienić nawet niewielką nadwyżką energii z sąsiadem.
Do dominującej roli korporacji w naszej narodowej gospodarce dostosowują się powoli inne sfery naszego społeczeństwa. Dzieje się tak również w sferze społeczeństwa obywatelskiego. Sferę tą w sposób absolutnie podstawowy reguluje ustawa o stowarzyszeniach, ale w moim przekonaniu społeczeństwo obywatelskie to dziś nie są już skupiające relatywnie wielu członków stowarzyszenia. To fundacje, które w swoim sposobie działania wydają się być sprawniejsze i organizacyjnie bardziej przypominają korporacje, a nawet nimi bywają. Dzięki temu lepiej wydają się być dostosowane do współpracy lub konkurencji z korporacjami gospodarczymi.
Tak wiem, sam działam w takiej fundacji, ale nasz sześcioosobowy zespół w niewielkim stopniu przypomina jakąkolwiek korporację a nawet zupełnie sobie tego nie życzymy, aby ją przypominał. Może dlatego już na starcie mamy nieco gorszą pozycję jako pracodawca na rynku pracy, bo to co oferujemy to głównie własna satysfakcja, a nie apanaże, bonusy czy tzw.: socjal. Natomiast WWF Polska, Greenpeace czy Client Earth to właściwie są oddziały międzynarodowych korporacji ekologicznych. Z kolei fundraising to nic innego, jako filozofia pozyskiwania środków na działalność charytatywną od bogatych korporacji.
Powiecie, że piszę bzdury, bo przecież w świecie innowacji funkcjonuje mechanizm, który pozwala wciąż powstawać nowym firmom i w korzystny dla nich sposób wchodzić na rynek. Myślę, w tym miejscu o mechanizmie tworzenia i wspierania tzw.: start-up-ów. Znam co nieco od kuchni ten mechanizm i z rozczarowaniem napiszę, że jest to jeszcze mocniej zaawansowany system udziału korporacji w zysku tych, którzy mają dobre pomysły. Nie jeden start-up skończył jako filia międzynarodowej korporacji, a większość z nich powstała tylko dlatego, że to korporacje ogłosiły konkurs na rozwój start-upów. Nie widzę powodów, aby miały to czynić po to, aby budować sobie konkurencję na rynku.
Świat polityczny też przystosowuje się powoli do korporacyjnego świata naszej gospodarki. Ze zdumieniem obserwuję kreatywność sfer politycznych w tym zakresie. Miliony owinięte w torbę z biedronki to przy tym bułka z masłem. Natomiast umieszczenie w naszych, narodowych korporacjach „swoich” politycznych kolegów i oczekiwanie od nich gratyfikacji w postaci wpłat na konto odpowiedniej partii części otrzymywanych wynagrodzeń, to majstersztyk. Bardzo błyskotliwe przystosowanie się do świata, w którym Państwem nie rządzi już rząd, ale silniejsze i przede wszystkim bogatsze od niego korporacje.
A na deser najsilniejsza korporacja Europy – Kościół. Czy Kościół wierzy jeszcze w przypowieść o Dawidzie i Goliacie? A nawet jeśli wierzy, to czy właściwie ją interpretuje? W każdym razie nam, ludziom spoza korporacji, pozostaje w nią wierzyć w wersji, w której to korporacje są Goliatem**.
* - chodzi o tekst "Donaldzie, obudź się!"
** - a my mamy na Goliata tylko ślad węglowy :-)